wtorek, 23 lipca 2013

48. Pomóc Wędrowcom.


Anakin rozważał słowa starego wodza, gdy usłyszał głośny huk. Gwałtownie poderwał się z miejsca i obrzucił staruszka pytającym spojrzeniem.
 - Wędrowcy Słońca. Wrócili. -zafrasował się Starzec wstając. -Nie dam sobie z nimi rady... są zbyt silni, a ja zbyt stary... Anakinie, proszę, wyświadczysz mi przysługę?  -zapytał, podchodząc do wielkiego pudła, stojącego w rogu namiotu.
 -Jaką? -zafascynował się młodzieniec opierając ręce na biodrach.
-Czy mógłbyś.. udać wodza plemienia, stoczyć pojedynek z przedstawicielem Wędrowców Słońca, wygrać i dzięki temu sprawić, że zostawią nas w spokoju, przestając palić nasze domy i zabijać dzieci? Proszę...- wydawał się naprawdę przejęty zaistniałą sytuacją.
-O-oczywiście, ale dlacz...- nim zdążył zadać pytanie, Wędrowiec wyprzedził go odpowiadając na nie.
-Mamy tradycję. Wódz musi wygrać w honorowej walce. Anakinie... proszę. - widział w jego oczach ból i obawę o wioskę. Jego silna wola zachwiała się, naprawdę, szczerze chciał udzielić mu pomocy. I zdecydował, że to zrobi. Pokiwał głową, na znak, że się zgadza i lekko, delikatnie uklęknął na jedno kolano. -Nie ma czasu na ceremonie...-wyciągnął z szafy rycerskie odzienie, które rzucił w Anakina. -Musisz to włożyć. Taka jest tradycja... strój z herbem naszego rodu. -Skywalker bez szemrania pochwycił ubranie, poszedł za parawan i szybko narzucił je na siebie. Wyglądał jak rodowity Wędrowca. Srebrne spodnie, luźno zwisały, były mu do kostek, na kolanach i łokciach miał metalowe fragmenty zbroi, które miały chronić ciało przed uszkodzeniem. Na piersi widniał wielki znak rodu - czerwona tarcza z przemykającą po niej, czarną sylwetką człowieka. Głowę miał odsłoniętą, a jego brązowe włosy powiewały na wietrze z zewnątrz. Upadły Jedi podarował mu miecz, nie świetlny, zwykły miecz, o złotej rękojeści i wspaniale naostrzonym ostrzu. Skinął na niego głową i wsunął ostrze miecza do pokrowca, zwisającego z jego skórzanego pasa. Wódz uśmiechnął się z satysfakcją. -Idź tam i walcz, pokonaj wroga i pozwól zachować nam honor. - oświadczył dumnie, zupełnie jakby Anakin był jego rodzonym synem. Skywalker skinął głową, wyszedł na zewnątrz i zobaczył płonące miasto.  Namioty paliły się, wypuszczając kłęby dymu, a dzieci i dorośli uciekali w popłochu. Widział Wędrowców słońca podpalających wszystko, co zdoła się zapalić. Stanął wyprostowany i krzyknął donośnie, potężne "Dość!", które wywołało natychmiastową reakcję. Zaintrygowani oponenci zebrali się w jednym miejscu spoglądając na niego z zaciekawieniem. On wyciągnął dłoń przed siebie i wskazał palcem na stojącego na czele grupy antagonistę.
-Jeśli macie honor, wyznaczcie mi przeciwnika. Walka Klanów rozpoczęta. Wygrany zyskuje wolność. -krzyknął z potęgą unosząc pięść w geście tryumfu. Oba klany zaczęły wznosić zadowolone wiwaty. -Wystaw swoją pannę. -powiedział przywódca z klanu rywala wychodząc z tłumu. -Wystawiam moją żonę - Cerę. Jeśli wygrasz, zostanie ona twoją... niewolnicą. -obok niego przystanęła jasnowłosa kobieta o czekoladowych oczach, była szczupła i miała całkiem przyjemne rysy twarzy. Uśmiechnęła się do niego promiennie, z nutką pożądania. Anakin wzdrygnął się na słowo "niewolnik". Jak tak można?! Zwłaszcza z własną żoną?! To było dla niego kompletnie niezrozumiałe. Posłał oponentowi mordercze spojrzenie, nie widząc innego wyjścia musiał kogoś wystawić, ale wygra. I zwróci wolność tej kobiecie.
-Mi..-zaczęła Ahsoka, lecz nie dokończyła widząc jego dziwne odzienie. Anakin obrzucił ją zagadkowym spojrzeniem.
-Wystawiam ją. -mruknął i niechętnie wskazał Ahsokę.
-Ale zaraz... -przypomniała o sobie padawanka. -Ale, że co..?- spytała ze zdezorientowaniem.
-Jest twoją żoną?- zapytał oponent. Tano z zaskoczeniem przyglądała się sytuacji, po chwili Karlesh wyjaśnił jej wszystko szeptem, mówiąc na ucho. Ahsoka miała ochotę krzyczeć i trzasnąć Anakina w twarz, ale powstrzymała się przed tym i odpowiedziała za niego.
 -Tak, jestem jego żoną. -powiedziała z mocą, co zdziwiło nawet ją samą. Czyżby takie położenie mi odpowiadało? Dziwne, nie rozumiem siebie...Antagonista popatrzył z uznaniem na ten "okaz". -Dobrze, gdy słońce będzie w zenicie zmierzymy się. Wygrany klan zyska wolność. -oświadczył, a jego żona ponownie uśmiechnęła się do Anakina. Skywalker poczuł się zmieszany i zagubiony. Spojrzał na Ahsokę, która odwzajemniła spojrzenie, ale jej było pełne goryczy; mówiło dosłownie. "Gdy będziemy sami, zabiję cię." Skywalker przełknął ślinę i skinął głową.
-Dobrze. Przyjmuję warunki, na piaszczystej górze. -oznajmił, zakładając ręce. Członkowie rywalizującego klanu zniknęli, idąc w kierunku rozłożonego niedaleko tymczasowego obozu. Tano złapała go za nadgarstek, wspięła się na palce i szepnęła mu na ucho "Jeśli przegrasz, wypatroszę cię". Karlesh przyłożył dłoń do ust, hamując w ten sposób śmiech.
-A... Mistrzu Skywalker, pan nie wie w co się wpakował... -przemówił po chwili i stanął obok Ahsoki.  -Czego wasz wódz jeszcze mi nie powiedział? - zadał pytanie, bawiąc się mieczem, zwisającym u pasa.
-Jeśli wygrasz musisz przyrzec wierność żonie przegranego... to znaczy... powodzenia w małżeństwie, ona chyba cię lubi... -uśmiechnął się z rozbawieniem i oparł o ramię Ahsoki, czekając na reakcję Skywalkera. Nie ma emocji, jest spokój. Nie ma emocji, jest spokój. -wciąż na nowo powtarzał w duchu. Zacisnął pięści, a pustak stojący niedaleko roztrzaskał się na małe, skalne okruchy.
-Was chyba...was chyba... zapomnijcie! -warknął. -Przyrzekłem pomóc, więc pomogę. Ale tę kobietę możecie sobie zabrać...-mruknął i odwrócił się do nich plecami.
***
Stali na placu. Przedstawiciel Wędrowców Cienia i Przedstawiciel Wędrowców Słońca. Otoczeni przez publiczność z obu klanów. 
-Walkę na śmierć i życie czas rozpocząć. -wzniósł okrzyk jeden z członków przeciwnego plemienia. Śmierć i Życie?! Poczuł jak krew się w nim gotuje, ma go zabić? Cóż... no trudno, przynajmniej pójdzie gładko, bo nie będzie musiał się  z nim bawić. Stanęli naprzeciwko siebie, z dłońmi opartymi na rękojeściach, wciąż schowanych mieczy. Młody człowiek; nie rozpoznał, z którego klanu wzniósł prawą dłoń pionowo do góry.
 -Wyciągnąć broń. -oświadczył, a obaj oponenci wysunęli z pokrowców błyszczące miecze, trzymając je poziomo przed sobą. -Pierwszy ruch, ma prawo zadać wyzwany - przedstawiciel klanu słońca. -słyszał zachwycone, ale też oburzone okrzyki publiczności, wiwaty, dopingujące zarówno jego, jak i  przeciwnika. Czuł żar pustyni, lejący się ze słońca, wprost na niego. Czuł spływające po skórze kropelki potu; wiedział, że od niego lśni. Czekał na pierwszy krok, cierpliwie, jak na Jedi przystało. Gdy popełnisz błąd, twój żywot zakończy się szybko i bezboleśnie, szepnął w duchu z satysfakcją. Widział napięcie na czole przeciwnika, drgającą szczękę i zagubione spojrzenie, błądzące po pustyni. To twój koniec. Nie ma odwrotu. Muszę cię zabić. Nie trzeba było najeżdżać tego obozu... uśmiechnął się złośliwie, a  po twarzy antagonisty przebiegł cień strachu. Śmiało. Atakuj. Czekam, warczał cicho, nie zmieniając pozycji bojowej. Rywal wreszcie się zdecydował, zaatakował, celując ostrzem w klatkę piersiową przeciwnika. Przeliczył się. Anakin bezproblemowo odbił, tak prymitywny cios. Zaskoczony jego szybkością oponent aż zachłysnął się powietrzem. Mógłbym zaatakować, ale po co? Wykończy go jego własna głupota, beznadziejna taktyka i   chęć udziału w walce, której nie potrafi wygrać. Rywal zaczął robić młynki ostrzem, próbując przestraszyć Skywalkera. Ale on, niewzruszony, stał, tak jak miał stać, dłońmi trzymając miecz. Wkrótce doczekał się kolejnego ataku. Zetknięciu się ostrzy, towarzyszył piskliwy zgrzyt  i przeraźliwy świergot ocierającego się o siebie metalu.  Wolę miecze świetlne, stwierdził w duchu Anakin, obracając się wokół własnej osi, w ten spryty sposób, że przeciwnik został wytrącony z równowagi i upadł na ziemię. Za nim zdążył się podnieść, błyszczące ostrze Skywalkera tkwiło już przy jego szyi. –Wygrałeś. –oświadczył wędrowca słońca zamykając oczy. –Zabierz to, co należne. Zabij mnie. Odbierz insygnia klanu, a wędrowcy na zawsze zjednoczą się w jednym, mówił z Mocą i honorem, czekając na ostateczny cios mający go dobić. 
–Twoja śmierć na nic mi się nie przyda. –odpowiedział pewny siebie Anakin. Przeciwnik spojrzał na niego z nieukrywanym zaskoczeniem i lekką pogardą. –Nie zabiję cię, jeśli obiecasz, że będziecie żyć w zgodzie. Nie mam w zwyczaju zabijać, nie lubię zabijać. Każdy zasługuje na życie, nieważne jak oślizgłą i nędzną formą życia jest. Śmierć to odkupienie, ale w niektórych przypadkach, to tylko strata cennego życia. Oszczędzam cię. –powiedział.
-Obiecuję. -poinformował Wędrowca Słońca, a ostrze Anakina wróciło na powrót do pokrowca.
__________________________________
Dedykt dla Igi i Des.

3 komentarze:

  1. Ekhem...a więc...Daniel, Paul przestańcie biegać mi po pokoju i nie rzucajcie tym ciastem, dobra macie urodziny ale ogarnijcie się! Ci faceci...jak z dziećmi -,-. I nie Ahsoka, ich nie będziesz niańczyć!
    Dobra, miałam oceniać rozdział.
    Sprawa nr.1: obojętnie co mi powiesz, ten rozdział będzie mi się kojarzył z Opowieściami z Narnii! xD
    Sprawa nr.2: Ahsoka rozwalasz! Nie oglądaj się za innymi facetami masz tam Karlesha! :3
    Sprawa nr.3: Nie ma jej ale tak jakoś pusto więc ją wstawiłam.
    Rozdział jest fantastyczny, cudowny, genialny itp, itd (nie mam w domu słownika hahahahaha). Czekam na więcej NMBZT ;*
    Wybacz nie mam weny na komy >.<
    ~Des

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu przed tę zbroję właśnie w moich myślach Anakin stał się kimś... nie wiem... no takim właśnie Wybrańcem. Ale nie tym z SW, czyli nim samym. Tylko kimś w stylu Harrego Pottera... a właściwie to bardziej kimś w stylu Piotra z Opowieści z Narnii ( o których już wspomniała Des)... O już wiem... Z królem Arturem i przy okazji skojarzyłam go sobie z Ally/Ellie (i w ksiażce i w filmie ma inne imię -.- ), która była reinkarnacją Artura. :D
    Chyba was POJEBAŁO! To chciał powiedzieć. Ja to wiem. No bo kto wymyśla durne zasady, że jak on wygra to ma przyrzec wierność żonie tego, którego pokonał. Co to? Jakaś poligamia? Chyba, że znowu pokręciłam które to które... No bo Ahsoka udaje jego żonę teraz... A i on ma faktycznie żonę...
    Pyskatku, spróbuj mi go wypatroszyć... Wygrał. Oczywiście, że wygrał. W końcu to Anakin Skywalker, nie? On zawsze wygrywa. xD
    Ale i tak masz go nie patroszyć. Dzieciak ma mieć ojca! ... Znaczy... eeeee.... ja nic nie mówiłam... eeee... Annie, chodź pomóż wymazać Smarkusiowi pamięć! A... i przy okazji sobie też możesz wykasować ten fragment... *marzyciel*
    Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Czyli, że nie ma teraz bliżej do Dark Side. *jara się*
    Dobra, kończę zanim palnę coś mega głupiego. No co? Pełnia jest. Jej się czepiaj nie mnie.
    NMBZT <3
    Lovciam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Buga buga buga, a ja czytam twój rozdział i jaram się tak jak Ahsoka podświadomie jara się tym, że jest żoną Anakina *___* (czy to miało sens? xd chyba tak ;p)
    Podoba mi się to z jaką łatwością opisujesz kolejne akcje :3 To już 48 rozdział, a wszystko w twojej opowieści płynie <3 To jest takie wspaniałe! *O*
    Hahhaha moment kiedy Skywalker wyzywa ich na pojedynek jest mistrzowski!
    A sam pojedynek? Przerasta najśmielsze oczekiwania i jest mega wciągający!
    Haha, a co Anakin zrobi z jego żoną?
    Chyba mu ją odda nie? xD
    Chyba, że się wymienią i tamten weźmie Ahs hahahahaha jaki schemat xD
    Przepraszam, ale to są efekty zbyt wczesnego wstawania ;p
    Kocham cię i dziękuję ci za ten cudowny rozdział (przepraszam, że wcześniej nie komentowałam):>
    Pozdrawiam! NMBZT :3
    ~ Kath .

    OdpowiedzUsuń