Anakin rozważał słowa starego wodza, gdy usłyszał głośny huk. Gwałtownie
poderwał się z miejsca i obrzucił staruszka pytającym spojrzeniem.
- Wędrowcy
Słońca. Wrócili. -zafrasował się Starzec wstając. -Nie dam sobie z nimi
rady... są zbyt silni, a ja zbyt stary... Anakinie, proszę, wyświadczysz mi
przysługę? -zapytał, podchodząc do wielkiego pudła, stojącego w rogu
namiotu.
-Jaką? -zafascynował się młodzieniec opierając ręce na biodrach.
-Czy
mógłbyś.. udać wodza plemienia, stoczyć pojedynek z przedstawicielem Wędrowców
Słońca, wygrać i dzięki temu sprawić, że zostawią nas w spokoju, przestając
palić nasze domy i zabijać dzieci? Proszę...- wydawał się naprawdę przejęty
zaistniałą sytuacją.
-O-oczywiście, ale dlacz...- nim zdążył zadać pytanie,
Wędrowiec wyprzedził go odpowiadając na nie.
-Mamy tradycję. Wódz musi wygrać w
honorowej walce. Anakinie... proszę. - widział w jego oczach ból i obawę o
wioskę. Jego silna wola zachwiała się, naprawdę, szczerze chciał udzielić mu
pomocy. I zdecydował, że to zrobi. Pokiwał głową, na znak, że się zgadza i
lekko, delikatnie uklęknął na jedno kolano. -Nie ma czasu na
ceremonie...-wyciągnął z szafy rycerskie odzienie, które rzucił w Anakina.
-Musisz to włożyć. Taka jest tradycja... strój z herbem naszego rodu. -Skywalker
bez szemrania pochwycił ubranie, poszedł za parawan i szybko narzucił je na
siebie. Wyglądał jak rodowity Wędrowca. Srebrne spodnie, luźno zwisały, były
mu do kostek, na kolanach i łokciach miał metalowe fragmenty zbroi, które
miały chronić ciało przed uszkodzeniem. Na piersi widniał wielki znak rodu -
czerwona tarcza z przemykającą po niej, czarną sylwetką człowieka. Głowę miał
odsłoniętą, a jego brązowe włosy powiewały na wietrze z zewnątrz. Upadły Jedi
podarował mu miecz, nie świetlny, zwykły miecz, o złotej rękojeści i wspaniale
naostrzonym ostrzu. Skinął na niego głową i wsunął ostrze miecza do pokrowca,
zwisającego z jego skórzanego pasa. Wódz uśmiechnął się z satysfakcją. -Idź tam
i walcz, pokonaj wroga i pozwól zachować nam honor. - oświadczył dumnie,
zupełnie jakby Anakin był jego rodzonym synem. Skywalker skinął głową, wyszedł
na zewnątrz i zobaczył płonące miasto. Namioty paliły się, wypuszczając
kłęby dymu, a dzieci i dorośli uciekali w popłochu. Widział Wędrowców słońca
podpalających wszystko, co zdoła się zapalić. Stanął wyprostowany i krzyknął
donośnie, potężne "Dość!", które wywołało natychmiastową reakcję.
Zaintrygowani oponenci zebrali się w jednym miejscu spoglądając na niego z
zaciekawieniem. On wyciągnął dłoń przed siebie i wskazał palcem na stojącego na
czele grupy antagonistę.
-Jeśli macie honor, wyznaczcie mi przeciwnika. Walka
Klanów rozpoczęta. Wygrany zyskuje wolność. -krzyknął z potęgą unosząc pięść w
geście tryumfu. Oba klany zaczęły wznosić zadowolone wiwaty. -Wystaw swoją pannę.
-powiedział przywódca z klanu rywala wychodząc z tłumu. -Wystawiam moją żonę -
Cerę. Jeśli wygrasz, zostanie ona twoją... niewolnicą. -obok niego przystanęła
jasnowłosa kobieta o czekoladowych oczach, była szczupła i miała całkiem
przyjemne rysy twarzy. Uśmiechnęła się do niego promiennie, z nutką pożądania.
Anakin wzdrygnął się na słowo "niewolnik". Jak tak można?! Zwłaszcza
z własną żoną?! To było dla niego kompletnie niezrozumiałe. Posłał oponentowi
mordercze spojrzenie, nie widząc innego wyjścia musiał kogoś wystawić, ale
wygra. I zwróci wolność tej kobiecie.
-Mi..-zaczęła Ahsoka, lecz nie dokończyła
widząc jego dziwne odzienie. Anakin obrzucił ją zagadkowym spojrzeniem.
-Wystawiam ją. -mruknął i niechętnie wskazał Ahsokę.
-Ale zaraz... -przypomniała
o sobie padawanka. -Ale, że co..?- spytała ze zdezorientowaniem.
-Jest twoją
żoną?- zapytał oponent. Tano z zaskoczeniem przyglądała się sytuacji, po chwili
Karlesh wyjaśnił jej wszystko szeptem, mówiąc na ucho. Ahsoka miała ochotę
krzyczeć i trzasnąć Anakina w twarz, ale powstrzymała się przed tym i
odpowiedziała za niego.
-Tak, jestem jego żoną. -powiedziała z mocą, co
zdziwiło nawet ją samą. Czyżby takie położenie mi odpowiadało? Dziwne, nie
rozumiem siebie...Antagonista popatrzył z uznaniem na ten "okaz".
-Dobrze, gdy słońce będzie w zenicie zmierzymy się. Wygrany klan zyska wolność.
-oświadczył, a jego żona ponownie uśmiechnęła się do Anakina. Skywalker poczuł
się zmieszany i zagubiony. Spojrzał na Ahsokę, która odwzajemniła spojrzenie,
ale jej było pełne goryczy; mówiło dosłownie. "Gdy będziemy sami, zabiję
cię." Skywalker przełknął ślinę i skinął głową.
-Dobrze. Przyjmuję
warunki, na piaszczystej górze. -oznajmił, zakładając ręce. Członkowie
rywalizującego klanu zniknęli, idąc w kierunku rozłożonego niedaleko
tymczasowego obozu. Tano złapała go za nadgarstek, wspięła się na palce i
szepnęła mu na ucho "Jeśli przegrasz, wypatroszę cię". Karlesh
przyłożył dłoń do ust, hamując w ten sposób śmiech.
-A... Mistrzu Skywalker,
pan nie wie w co się wpakował... -przemówił po chwili i stanął obok
Ahsoki. -Czego wasz wódz jeszcze mi nie powiedział? - zadał pytanie,
bawiąc się mieczem, zwisającym u pasa.
-Jeśli wygrasz musisz przyrzec wierność
żonie przegranego... to znaczy... powodzenia w małżeństwie, ona chyba cię
lubi... -uśmiechnął się z rozbawieniem i oparł o ramię Ahsoki, czekając na
reakcję Skywalkera. Nie ma emocji, jest spokój. Nie ma emocji, jest spokój.
-wciąż na nowo powtarzał w duchu. Zacisnął pięści, a pustak stojący niedaleko
roztrzaskał się na małe, skalne okruchy.
-Was chyba...was chyba... zapomnijcie!
-warknął. -Przyrzekłem pomóc, więc pomogę. Ale tę kobietę możecie sobie
zabrać...-mruknął i odwrócił się do nich plecami.
***
Stali na placu. Przedstawiciel
Wędrowców Cienia i Przedstawiciel Wędrowców Słońca. Otoczeni przez publiczność
z obu klanów.
-Walkę na śmierć i życie czas rozpocząć. -wzniósł okrzyk jeden z
członków przeciwnego plemienia. Śmierć i Życie?! Poczuł jak krew się w nim
gotuje, ma go zabić? Cóż... no trudno, przynajmniej pójdzie gładko, bo nie
będzie musiał się z nim bawić. Stanęli naprzeciwko siebie, z dłońmi
opartymi na rękojeściach, wciąż schowanych mieczy. Młody człowiek; nie
rozpoznał, z którego klanu wzniósł prawą dłoń pionowo do góry.
-Wyciągnąć broń.
-oświadczył, a obaj oponenci wysunęli z pokrowców błyszczące miecze, trzymając
je poziomo przed sobą. -Pierwszy ruch, ma prawo zadać wyzwany - przedstawiciel
klanu słońca. -słyszał zachwycone, ale też oburzone okrzyki publiczności,
wiwaty, dopingujące zarówno jego, jak i przeciwnika. Czuł żar pustyni,
lejący się ze słońca, wprost na niego. Czuł spływające po skórze kropelki potu;
wiedział, że od niego lśni. Czekał na pierwszy krok, cierpliwie, jak na Jedi przystało.
Gdy popełnisz błąd, twój żywot zakończy się szybko i bezboleśnie, szepnął w duchu z
satysfakcją. Widział napięcie na czole przeciwnika, drgającą szczękę i
zagubione spojrzenie, błądzące po pustyni. To twój koniec. Nie ma odwrotu.
Muszę cię zabić. Nie trzeba było najeżdżać tego obozu... uśmiechnął się
złośliwie, a po twarzy antagonisty przebiegł cień strachu. Śmiało.
Atakuj. Czekam, warczał cicho, nie zmieniając pozycji bojowej. Rywal wreszcie
się zdecydował, zaatakował, celując ostrzem w klatkę piersiową przeciwnika.
Przeliczył się. Anakin bezproblemowo odbił, tak prymitywny cios. Zaskoczony
jego szybkością oponent aż zachłysnął się powietrzem. Mógłbym zaatakować,
ale po co? Wykończy go jego własna głupota, beznadziejna taktyka i chęć udziału w walce, której nie potrafi
wygrać. Rywal zaczął robić młynki ostrzem, próbując przestraszyć Skywalkera.
Ale on, niewzruszony, stał, tak jak miał stać, dłońmi trzymając miecz. Wkrótce
doczekał się kolejnego ataku. Zetknięciu się ostrzy, towarzyszył piskliwy
zgrzyt i przeraźliwy świergot ocierającego się o siebie metalu. Wolę miecze świetlne, stwierdził w duchu Anakin,
obracając się wokół własnej osi, w ten spryty sposób, że przeciwnik został
wytrącony z równowagi i upadł na ziemię. Za nim zdążył się podnieść, błyszczące
ostrze Skywalkera tkwiło już przy jego szyi. –Wygrałeś. –oświadczył wędrowca
słońca zamykając oczy. –Zabierz to, co należne. Zabij mnie. Odbierz insygnia klanu,
a wędrowcy na zawsze zjednoczą się w jednym, mówił z Mocą i honorem, czekając
na ostateczny cios mający go dobić.
–Twoja śmierć na nic mi się nie przyda. –odpowiedział
pewny siebie Anakin. Przeciwnik spojrzał na niego z nieukrywanym zaskoczeniem i
lekką pogardą. –Nie zabiję cię, jeśli obiecasz, że będziecie żyć w zgodzie. Nie
mam w zwyczaju zabijać, nie lubię zabijać. Każdy zasługuje na życie, nieważne
jak oślizgłą i nędzną formą życia jest. Śmierć to odkupienie, ale w niektórych
przypadkach, to tylko strata cennego życia. Oszczędzam cię. –powiedział.
-Obiecuję. -poinformował Wędrowca Słońca, a ostrze Anakina wróciło na powrót do pokrowca.
__________________________________
Dedykt dla Igi i Des.
Ekhem...a więc...Daniel, Paul przestańcie biegać mi po pokoju i nie rzucajcie tym ciastem, dobra macie urodziny ale ogarnijcie się! Ci faceci...jak z dziećmi -,-. I nie Ahsoka, ich nie będziesz niańczyć!
OdpowiedzUsuńDobra, miałam oceniać rozdział.
Sprawa nr.1: obojętnie co mi powiesz, ten rozdział będzie mi się kojarzył z Opowieściami z Narnii! xD
Sprawa nr.2: Ahsoka rozwalasz! Nie oglądaj się za innymi facetami masz tam Karlesha! :3
Sprawa nr.3: Nie ma jej ale tak jakoś pusto więc ją wstawiłam.
Rozdział jest fantastyczny, cudowny, genialny itp, itd (nie mam w domu słownika hahahahaha). Czekam na więcej NMBZT ;*
Wybacz nie mam weny na komy >.<
~Des
Czemu przed tę zbroję właśnie w moich myślach Anakin stał się kimś... nie wiem... no takim właśnie Wybrańcem. Ale nie tym z SW, czyli nim samym. Tylko kimś w stylu Harrego Pottera... a właściwie to bardziej kimś w stylu Piotra z Opowieści z Narnii ( o których już wspomniała Des)... O już wiem... Z królem Arturem i przy okazji skojarzyłam go sobie z Ally/Ellie (i w ksiażce i w filmie ma inne imię -.- ), która była reinkarnacją Artura. :D
OdpowiedzUsuńChyba was POJEBAŁO! To chciał powiedzieć. Ja to wiem. No bo kto wymyśla durne zasady, że jak on wygra to ma przyrzec wierność żonie tego, którego pokonał. Co to? Jakaś poligamia? Chyba, że znowu pokręciłam które to które... No bo Ahsoka udaje jego żonę teraz... A i on ma faktycznie żonę...
Pyskatku, spróbuj mi go wypatroszyć... Wygrał. Oczywiście, że wygrał. W końcu to Anakin Skywalker, nie? On zawsze wygrywa. xD
Ale i tak masz go nie patroszyć. Dzieciak ma mieć ojca! ... Znaczy... eeeee.... ja nic nie mówiłam... eeee... Annie, chodź pomóż wymazać Smarkusiowi pamięć! A... i przy okazji sobie też możesz wykasować ten fragment... *marzyciel*
Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Nie zabił go. Czyli, że nie ma teraz bliżej do Dark Side. *jara się*
Dobra, kończę zanim palnę coś mega głupiego. No co? Pełnia jest. Jej się czepiaj nie mnie.
NMBZT <3
Lovciam :*
Buga buga buga, a ja czytam twój rozdział i jaram się tak jak Ahsoka podświadomie jara się tym, że jest żoną Anakina *___* (czy to miało sens? xd chyba tak ;p)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to z jaką łatwością opisujesz kolejne akcje :3 To już 48 rozdział, a wszystko w twojej opowieści płynie <3 To jest takie wspaniałe! *O*
Hahhaha moment kiedy Skywalker wyzywa ich na pojedynek jest mistrzowski!
A sam pojedynek? Przerasta najśmielsze oczekiwania i jest mega wciągający!
Haha, a co Anakin zrobi z jego żoną?
Chyba mu ją odda nie? xD
Chyba, że się wymienią i tamten weźmie Ahs hahahahaha jaki schemat xD
Przepraszam, ale to są efekty zbyt wczesnego wstawania ;p
Kocham cię i dziękuję ci za ten cudowny rozdział (przepraszam, że wcześniej nie komentowałam):>
Pozdrawiam! NMBZT :3
~ Kath .