Klęczał skulony, z dłońmi przyłożonymi do skroni; ból rozrywał jego czaszkę,
a słowa w nieznanym języku obijały mu się o uszy rozbrzmiewając echem po całym
ciele. Potrząsnął głową; poczuł palący ból w kciukach, czuł ogień roznoszący
się po jego wnętrzu i krew gotującą go żywcem. Ale nie było ognia. Nie było
niczego. Tylko on sam; samotny człowiek po środku pustyni, w tajemniczym
miejscu, w którym Moc miała niewyobrażalną siłę. Mimo to przywołał ostatkiem
silnej woli jasną stronę, próbując skupić swe skołatane zmysły; ale to nic
dało. Moc opatuliła jego umysł, osłaniając płaszczem bezpieczeństwa, ale po
kilkunastu sekundach ulotniła się przegrywając z potęgą, która błądziła po jego
zagmatwanej egzystencji. Fragmenty posadzki boleśnie wbijały się w jego osłonięte
kolana; czarny płaszcz powiewał na wietrze, a skóra świeciła się od świeżego
potu; mimo, że walczył tylko w środku, musiał napiąć każdy mięsień swojego
ciała, każda jego komórka musiała skupić się na tym jednym, jedynym celu. Zacisnął
powieki, a gdy otworzył oczy zdawało mu się, że dziwna potęga uleciała;
pozostawiając go w spokoju. Ale mylił się. Jego lewa - prawdziwa dłoń, zupełnie
bez jego ingerencji podniosła się prosto przed siebie, a jakaś nieznana siła
kreśliła na niej jakieś słowo, żłobiąc litery w skórze; czuł się zupełnie,
jakby jakiś separatysta próbując zmusić go do mówienia, rysował rozgrzanym,
blaszanym patyczkiem po jego dłoni. Krwawe litery ułożyły się w napis "Qui
adducit mortem", a rozrysowana rana zabłyszczała zastygając w ułamku
sekundy; oszpeciła jego dłoń, teraz na zawsze będzie naznaczony tymi
przerażającymi słowami. Syknął cicho, łapiąc się za palące miejsce; czuł jak
żywy ogień w nim płonie, czuł przytłaczającą bliskość ciemnej strony; czuł
dziwną, nieznajomą obecność, ale jakby za mgłą. Po chwili wszystkie emocje i
pozytywne, i negatywne uleciały z niego, jak para z gotującej się wody. Poczuł
pustkę; próżnię. Blizna po tej magicznej energii pozostała; jego dłoń zdobił
ten sam napis, ale jakby zastygł; z ran nie ciekła już krew, skrzepiała i zbrązowiała.
Podniósł wzrok i spojrzał przed siebie, dopiero teraz, klęcząc na bruku
dostrzegł manuskrypty zapisane na jednej z kolumn, nie zważając na przed chwilą
doskwierający mu ból, który tak szybko go opuścił, podbiegł i przykucnął;
przejeżdżając palcami po wyżłobionych literach. Poczuł kurz i bród, zbierający
się we wgłębianiach prze tysiące lat. O co tu chodzi? Dlaczego.. wzdrygnął się
i potrząsnął głową nie chcąc przywoływać drastycznych wspomnień zwierciadła.
Starożytny język brzmiał "O
Sith são o futuro, eo ressurgimento de absoluta necessidade.", co w
tłumaczeniu na basic oznaczało "Sithowie są przyszłością, a ich odrodzenie
absolutną koniecznością". Następne linijki zapisu były kompletnie
niezrozumiałe; nie był to już język Tatooine, więc... to musiał być język
Korribana! Ale to przecież niemożliwe.. tamtejsze kolonie i akademia Sithów
zostały zniszczone tysiące lat temu. A może... nie, na pewno nie, przecież
Darth Ba... cholera! Wiedziałem, że czytanie przestarzałych zwojów archiwalnych
na coś się zda! Nie znam tego języka; Jedi go nie znają, ale jeśli... czy to
przepowiednia Sith'ari? Jeżeli tak jest już nie aktualna, ale...bardzo
prawdopodobne, przestrzeń Tatooine pod kontrolą klanu Huttów, na pewno nie była
łatwo dostępną planetą, w tamtych czasach...Po chwili wyryte litery zaświeciły
bladym, żółtym światłem, a on zaskoczony, poczuł jak ogarnia go senność...
***
Obudziły ją promienie słońca wpadające przez otwór w płótnie; ziewnęła, spróbowała
się przeciągnąć, lecz poczuła krępujące jej ruchy opatrunki; lewa, zmiażdżona
ówcześnie dłoń, umiejętnie wciśnięta była w gips. Co się stało? Gdzie ja
jestem? Co tu robię? Te i inne pytania dręczyły jej umysł. Po chwili oślepiło
ją blade światło dochodzące z prowizorycznych drzwi; do środka wszedł chudy,
czarnowłosy chłopak o zielonych oczach. Przysiadł obok jej łóżka, Ahsoka
udawała, że wciąż śpi. Czarnowłosy zaśmiał się ukradkiem i chrząknął.
-Wiem, że
się obudziłaś. -oświadczył i wstał. -Jesteś zdrowa...nasi uzdrowiciele ci
pomogli. Gips ma stabilizować dawne rany...-wyprzedził kilka, a może nawet
kilkanaście jej pytań.
-Ale..-zaczęła, lecz chłopak jej przerwał.
-Jestem
Karlesh, młody wędrowca cienia. Wiem, czego szukacie i nie znajdziecie tego.. to
znaczy... to skomplikowane i twój Mistrz... myślę, że przekonał się o tym na
własnej skórze...silny jest, mało kto potrafi znieść wpędzenie
przyszłości...-rzucił, patrząc na oszołomioną Ahsokę. -Tak, możesz wstać.. wy,
Jedi, nie jesteście jedynymi istotami wrażliwymi na Moc.. my także, nawet
bardziej niż wy, ale nie zapuszczamy się dalej niż...-przerwał, gdy niższa od
niego dziewczynka zasłoniła mu usta.
-Karlesh! Zaraz rozgadasz jej nawet numery
butów każdego z członków klanu, gaduło! -warknęła i wspięła mu się na plecy.
-Siostraaa, przestać, idź sobie...-zdjął ją i spojrzał na padawankę, która
właśnie wstawała.
-Eee.. jestem Ahsoka? -powiedziała, a może raczej zapytała.
-Co mówiłeś o Anakinie..?-dodała i rozejrzała się dookoła.
-Anakinie? Skądś
znam tego gościa.. czekaj, wiem! Miał kiedyś do nas dołączyć, ale...
-KARLESH!-
Sadie gwałtownie pociągnęła go za ramię.
-Przepraszam, przepraszam... nieważne,
wiem tylko tyle, że z "Anakina" niedługo uleci życie..-wzruszył
ramionami.
-Karlesh.. znowu pomyliłeś artefakty! -warknęła ośmiolatka.
-Aaa,
tak, nie uleci życie, tylko...eee.. nie słuchałem na tej lekcji, sorki, mała.
-uśmiechnął się rozbrajająco. Dziewczynka pacnęła się w czoło.
-Wybacz, Ahsoko.
Mój głupi brat to skończony kretyn. -oświadczyła uśmiechając się od ucha do
ucha. -Ej! Tylko nie kretyn, skrzacie!- między rodzeństwem wywiązała się
zażarta kłótnia, którą Ahsoka obserwowała w skupieniu, śledząc każdy z ruchów
tej dwójki. Nie wytrzymawszy chrząknęła, czekając na reakcję.
-Oprowadzę cię!
-warknął, pokazał siostrze język, złapał Ahsokę za chudy nadgarstek i wyciągnął
na zewnątrz. -To nasz obóz...-wyjaśniał. -Osiedliliśmy się tu tysiące lat
temu, przetrwaliśmy wojnę nadprzestrzenną, wojny mandaloriańskie, wielką wojnę
Sithów...-ciągnął dalej.
-Co was tu sprowadza? -spytał po chwili, przenosząc
wzrok z oglądanej okolicy; bezpośrednio na nią.
-Eee, misja od
Rady...-mruknęła, nie wiedząc co powiedzieć. Czarnowłosy uniósł jedną brew, nie
doczekawszy się dalszych wyjaśnień, obejrzał się w bok. -Ale... jaka misja?
Może mogę pomóc?- wycedził, próbując potrzymać rozmowę.
-Muszę znaleźć
Anakina... -szepnęła. -Na pewno się o mnie martwi...-dodała, przyśpieszyła
kroku, próbując wydostać się z obozu.
-Hej!- krzyknął, zatrzymując ją, tym samym uniemożliwiając
dalszy chód.
-Zostajesz, cukiereczku, nie wypuszczę cię stąd, póki nie
odzyskasz sił...-warknął, krzyżując ręce na piesiach. Tano wywróciła oczami.
-Wypuścisz mnie. -machnęła dłonią przed jego oczami.
-Pocałujesz mnie.
-odpowiedział i powtórzył jej gest, próbując udowodnić jej, na ile zdadzą się
jej wysiłki.
-Jeśli mnie wypuścisz - mogę cię pocałować... -wymamrotała.
-Całus
nie jest warty wypuszczenia...-odpowiedział pokazując jej język.
-Ej to co...
ty zboczeńcu! -warknęła i trzepnęła go w ramię.
-Ej chwila.. ale... co ty.. ty
myślałaś, że? Ahsoka, boję się ciebie...-oświadczył i wybiegł do przodu.
-Karlesh ma dziewczynę? Ocho cho, jeszcze dzieci brakuje... -wybuchnął śmiechem
Garet.
-Dzieci? Nie, wiesz czego brakuje? Brakuje wielkiej motyki, żeby wbić
jej metalowe ostrze prosto w twoją czaszkę rozrywając mózg na strzępy... –odpyskował
mierząc go morderczym spojrzeniem. –Dobra, dobra, mały…- Garet poczochrał go po
głowie. –Jak się miewa nasza słodka pacjentka? –zażartował i przeniósł
spojrzenie na Padawankę. –
-Na pewno na tyle dobrze, by jednym uderzeniem
pokruszyć twój szkaradny ryj… -warknęła Ahsoka; to byłą jedna z tych chwil, w
których zastanawiano się, co by było, gdyby spojrzenie mogło zabijać. Karlesh
zachichotał ukradkiem.
–Oj, nie spinaj się tak, mała, złość piękności szkodzi…-
mówił, tak samo złośliwym tonem.
–Serio? To już wiem czemu jesteś taki paskudny…-
ponownie odpowiedziała, irytując przeciwnika. –Ha! Brawo, Ahsoka. Widzisz,
Garet? Wracaj do stodoły, doić kury! –pokazał mu język i uśmiechnął się
tryumfalnie.
–Kur się nie doi, imbecylu…- pacnęła się w czoło Ahsoka.
–Zamknij się,
nie pomagasz! –strzelił udawanego focha. Garet jeszcze przez chwilę
przypatrywał się kłótni tej dwójki; pasują do siebie, mawiał sobie w myślach.
Mimo swojej złośliwości w stosunku do chłopca, chciał jego szczęścia; w końcu,
był jego starszym bratem. A starsi bracia zawsze są wredni dla młodszych, ale
gdy tylko coś im grozi… są gotowi poświęcić nawet własne życie, by tylko ich
ocalić.
_______________________________________
Dedykt dla Igi, Des i Ahs.
Doprosiłam się wiiiiiiiiiiiiii! Eeee...słowa wyryte na nadgarstku?! Coś mi zalatuje metodami wychowawczymi wrednej ropuchy Umbridge! Harry coś o tym wie! I wgl co ty tam knujesz?! Zaczynam się bać tum tum tum! I Ahsoka się obudziła! Karlesh jest zarąbisty! Awwwwwww Karlsoka, Karlsoka! Ich dziecko będzie legendą *.*. Ye ye ye Smarkuś daj mu kissa <3! Sadie jest...jak Sadie hehehe zawsze starsi bracia takiej Sadie mają przerypane (Carter tu marudzi, że to małpiatka w glanach z mocą Izydy, marudzi bo Ziyia dała mu kosza). Garet (też mi się z kimś kojarzy xD) leć doić kury!! Sialalala Smarkuś i Karles siedząna drzewie, kissają się a Anakin jaja mu oberwie! *głupawka*.
OdpowiedzUsuńRoozdział przezajebiście genialny, kocham cię! Abhjnfkcnmdxszladxfc, nie umiem tego inaczej wyrazić! NMBZT, czekam na nn :*
Jaram się tym rozdziałem jak Vestarą Khai. :D
OdpowiedzUsuńLalalala... torturowanie Anniego... cicho siedź ty mała sadystyczna częścio mnie, której podoba się ten fragment... *marzyciel* xDD
Ahsoka ty zboczeńcu! xD Żeby takie myśli mieć... ee... dobra nie odzywam się... *marzyciel* xD
Nie mam pojęcia jak to komentować bo rozdział jest boski jak każdy i nie mam żadnego ale... bo jak tu mieć 'ale' do swojej mentorki... Jak nie jestem jak Annie do Obi-wana xD
+ coś mi się w gg popsuło >.< ... widzę twoje wiadomości ale sama nie mogę pisać... idę na przeglądarkowe
Zatkało mnie!!
OdpowiedzUsuńSilalalalala...Ej Ahsoka i Karlesh?Kurwa ja niechce.Aaa...dobra i tak mnie posłuchasz wczoraj z tb. na gadu przegrałam.Nie myśl sobie,że nie dodam,że to twój pomyśł*wredny śmiech*Garet ty Ciulu Ahsoka się z nim nie sfata Jebańcu!PO MOIM TRUPIE KURWA!Ja chce Luxa nie Karlesha!Kurwa Luxsoka Luxsoka Luxsoka...Jeszcze tak mase razy!Thx za dedyk.
Moja reacja po przeczytaniu tego rozdziału: O KURWA!ZAJEBISTY ROZDZIAŁ!<3*głupawka a nie sory to podwyższone ADHD*Haha dobra kończę bo i tak nikt tego nie przeczyta
NMBZT<3 i NWBZT!;*
Geniuszu, świetne! :) Dzisiaj dopiero przeczytałam, bo o 23 to ja śpię! :P Twój blog nie jest już blogiem tylko dobrą książką! Co do Karlesha i Ahsoki nic nie mam. Mogą być. :D Pięknie napisany rozdział! Padam i podziwiam!
OdpowiedzUsuńNiech Moc będzie z Tobą! Pzdr :*
Oby tak dalej bardzo fajnie mi sie czyta twoje historie! ;)
OdpowiedzUsuń